— Potrzymaj na chwilę!
Podał jej stoczek, poczem podparł drzwi wyciągniętem ramieniem. Zapadnia podniosła się w górę. Przez powstałą szparę wpadł prąd powietrza ze strychu i zgasił światło.
— Grześ — gdzieś ty?
— Tutaj; podaj mi rękę.
Uczuła mocny, ciepły uścisk i poszła parę kroków w górę. Drzwi odchylały się powoli od poziomu i parte z dołu ręką Grzesia zakreśliły kąt prosty.
Chłopak stanął na progu i podtrzymując je plecyma, przepuścił mimo towarzyszkę.
Chwiejąc się, przebyła Wisia ostatni stopień i z westchnieniem ulgi stanęła na podłodze strychu. Wtedy Grześ chwycił za brzeg zapadni i zaczął ją powoli przechylać z powrotem do poziomu.
— Co za szkaradne drzwi — zauważyła dziewczyna — jakieś takie drapieżne, pełne gwoździ i haków!
Istotnie, wyglądały zjadliwie. Cała listwa dłuższa, ruchoma, którą przylegały do brzegów otworu, zaopatrzona była w odstępach żelaznymi krukami, które jak szpony wchodziły w odpowiednie zęby podłogi.
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.