— Na lewo, Beppo! Pod arkadę ponticello! — poleciła donja.
Gondola podpłynęła do schodków debarkaderu. Wysiedliśmy. Pani zwróciła się do przewoźnika:
— Oczekuj nas za 10 minut w przystani Fondamenta Nuove.
— Sta bene, Signora, sta bene[1].
I podczas gdy Inez wsparta o moje ramię wychodziła po stopniach na brzeg, stary gondoljer ruszył w dalszą drogę kanałem, by potem wykręcić na północ i przez Sacca della Misericordia wydostać się na pełniejsze wody Nowych Nadbrzeży. My tymczasem przeszliśmy mimo kościoła Św. Katarzyny i Jezuitów i zagłębiliśmy się w labirynt zaułków weneckiej suburry.
Popołudniowe słońce skłaniające się powoli ku zachodowi zalewało płynnem złotem kwadratowe płyty bruku i świeciło nam prosto w oczy.
— Jak tu wesoło, jak słonecznie! — zawołała Inez, której wyniosła, elegancka postać rzucała poza siebie cień mocny i długi.
- ↑ Dobrze, Pani.