w ustroniach zmarłych sztuka święci bezwzględnie swój zimny, marmurowy tryumf: smutny tryumf pobielanych grobów. Ach, jakże mi brak tu zieleni!
Zatrzymałem się przy jednym z grobowców, który nagle skupił na sobie moją uwagę. Rzucała się w oczy odrazu oryginalna kompozycja.
Na tarasie przed domem stała naturalnej wielkości postać kobiety o miłej, przepojonej niewieścią słodyczą powierzchowności; lewą ręką zbierała fałdy sukni, w prawej podniesionej do góry gestem pełnym wdzięku niosła doniczkę z kwiatami.
„A Luisa Riccardi, moglie adorata — il marito“[1] — czytałem napis u dołu.
— Jest to mogiła jednej z patrycjuszek weneckich — wyjaśniła mi Inez. — umarła nagle śmiercią gwałtowną. Zrozpaczony mąż kazał utrwalić postać ukochanej w chwili, gdy wychodzi z domu na przechadzkę po ogrodzie: taką ją widział podobno po raz ostatni — taką oglądały jego oczy na kilka godzin przed
- ↑ Ludwice R., uwielbianej żonie — mąż.