Wkrótce znów żeglowaliśmy gondolą po lagunie.
— Dokąd płyniemy? — zapytałem, ślizgając się spojrzeniem po rozlewisku wód.
— Na Riva degli Schiavoni. Chcę posłuchać z Panem koncertu orkiestry w Café Orientale i śledzić ruch wieczorny przy molo św. Marka.
— Najpiękniejsza partja miasta — odpowiedziałem, nagle poważniejąc.
Trąciła mię wachlarzem w ramię.
— Skądże to nagle zamyślenie?
— Cel naszej jazdy wywołał we mnie smutne skojarzenia; jakie, powiem na miejscu.
— Więc dobrze; tymczasem porzuć Pan te niewesołe medytacje i zachwycaj się krajobrazem.
Inez miała rację; piękno laguny narzucało się z żywiołową siłą. Właśnie gondola okrążała wschodni cypel Wenecji i minąwszy doki Arsenału, wcisnęła się w kanał między wyspą św. Piotra a zrębem właściwego miasta. Rozcinana skrzelem wiosła fala chlupotała łagodnie o burty łodzi i odtrącona od czarnego jej kadłuba odchodziła w tysiącznych zmarszczach ku brzegom. Gdy mijaliśmy przylądek Punta
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.