— I ja nie lubię spotykać jej na swej drodze — zwierzyła mi się cicho Ineza, przyciskając silniej me ramię. — Omijam ją zdaleka... Lecz jestem już u siebie. Buena noche, caballero! Hasta luego![1]
Wyjęła z torebki klucz i włożyła go w zamek małych niepozornych drzwi, stanowiących boczne wejście do pałacyku od strony lądu. Przywarłem ustami do jej ręki na długą chwilę. Cofnęła ją łagodnie i znikła w głębi domu.
Pozostałem sam u wylotu tonącej w półmroku uliczki. O parę kroków odemnie pluskały o stopnie schodni wody Canale Grande, w głębi, na rogu dogorywała latarnia. Powoli odszedłem ku miastu, zapuszczając się w błędnik ulic, uliczek i zaułków. Nie spieszyło mi się do domu. Ciepła, lipcowa noc usposabiała do romantycznej włóczęgi. Rozmarzony przeżyciami dnia, długo jeszcze wałęsałem się jak lunatyk pomiędzy wąwozami kamienic, w krzyżowej matni weneckich rughe i rughette, corti, salizzade, sottoportici, rami, rio-
- ↑ Dobranoc panu! Do rychłego (zobaczenia!) (Po hiszp.)