Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

jej brzegu rozsiadło się jakieś wielkie miasto, na lewym nieprzejrzane morze mgieł. Pomiędzy oboma brzegami rozpiął się łuk mostu. Dziwny to był most! Lewe jego przęsło wypadające z wężowiska mgły i oparów zdało się być ich widmowem przedłużeniem: było jak one, mgliste i zatarte; prawe, od miasta kwitnącego biegnące tchnęło tężyzną i wyrazistością określonych kształtów.
Na tym moście spotkało się dwoje ludzi: z morza mgieł wyszedł mężczyzna, ze strony przeciwnej kobieta. Poznaliśmy ich. To widmo Don Antonja de Orpega i obłąkana Rotonda zeszli się na rubieży dwóch światów. Stanęli na środku mostu i podali sobie dłonie, jakby na znak przymierza...
Obraz był skończony. Malarz odłożył pędzel i zaczął mówić monotonnie i sennie:
— Słyszę głos z lewej: „Zawarliśmy pakt, siostro w cierpieniu. Związani braterstwem bólu, oboje ofiary wielkich namiętności schodzimy się tu, na pograniczu życia i śmierci dziś po raz ostatni. Bo godzina twoja już się zbliża, siostro. Czowiek, który ma się stać łącznikiem między nią a tobą, już nadszedł. Pamiętaj siostro, pamiętaj!...“