Tak to rozkochany w mieście dożów, pijany czarem architektury i smętkiem czarnych, tajemniczych wód czekałem w ten cudowny poranek na vaporetto, które miało mię przewieść na tamtą stronę Wielkiego Kanału. Poza mną był stary, połowy 18. wieku sięgający kościół S. Marcuola z małym dziedzińcem przed bramą wchodową, po lewej, po drugiej stronie wąskiego rio[1] może najwspanialszy po siedzibie dożów pałac Vendramin-Calergi, ten sam, w którym ostatnie swe tchnienie oddał wielki twórca „Nibelungów“. Właśnie gdy błądząc spojrzeniem po jego fasadzie, odczytywałem dewizę:
Non nobis — Domine — Non nobis, rozległ się przeciągły, trochę szorstko rozdzierający ciszę tej godziny gwizd parowczyka.
Więc rzuciwszy raz jeszcze okiem na koronkę pałacu, wstąpiłem na ruchomy pomost i za chwilę siedziałem już na rufie statku.
— Avanti! — podał sternik hasło przez tubę w czeluście kotłowni i vaporetto wyzwolone z uwięzi zaczęło rozgarniać sztabą leniwe wody.
Podróż moja nie miała trwać długo: wy-
- ↑ Rodzaj kanału.