— Stało się — mówiła do mnie, słodko przeciągając swe cudne, smagłe ciało na tle średniowiecznego łoża pod baldachimem. — Nie mogłam opierać się dłuzej; przyszedłeś jak przeznaczenie...
Gdy odurzony miłosnym czadem i niewierzący własnemu szczęściu wymykałem się z jej domu bocznem wyjściem, biła północ. Chwiejnym krokiem zagłębiłem się pomiędzy zaułki. Na zakręcie calle della Misericordia zaszła mi drogę Donna Rotonda. Gdyśmy się mijali, podniosła głowę, jakgdyby chcąc odczytać godzinę na kościelnym zegarze. Wtedy ujrzałem jej oczy. Są ciemnofjołkowe, z odcieniem stali i beznadziejnie smutne. Piękne oczy...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Od miesiąca już jestem szczęśliwym, nadludzko szczęsliwym kochankiem donji Inez de Torre Orpega. Ta kobieta jest stokroć piękniejsza i bardziej wyrafinowana, niż przypuszczałem. Jest mistrzynią w sztuce kochania. A przytem zawsze umie zachować estetyczny umiar i nie popada nigdy w pospolite wyuzdanie.