szedłem do innego tematu. Zresztą prawie zawsze udaje mi się rozprószyć w niej ten chorobliwy lęk przed nieznanem i gdyby nie te chwilowe, choć nader przykre nastroje, życie nasze byłoby jak park rozkwitły w maju.
Przez cały ten czas widziałem Rotundę tylko raz jeden. Zdaje się, że mnie nie poznała; przeszła obok jak dawniej surowa i obojętna z oczyma ukrytemi pod kaskiem. Unikam jej teraz i często wracam od Inezy do siebie okrężną drogą...
— | — | — | — | — | — | — | — |
A jednak Inez miała rację. Obawy jej zaczynają przybierać formy bardziej określone. Dziś już można powiedzieć, że poniekąd są uzasadnione. O ile wogóle można się czegoś obawiać ze strony biednej, nieszczęśliwej warjatki.
Rotunda ją prześladuje! To nie ulega wątpliwosci. Od pewnego czasu krąży wciąż w jej pobliżu jak złowróżbny puszczyk, wykwita wciąż na jej drodze jak kwiat smutku i żałoby. Nie jest agresywna — bynajmniej; przechodzi tylko mimo jak nieubłagane memento. Nigdy nie patrzy na nas — chociaż