gorączkowo oczyma żegnała mię około północy. Umówilismy się, że przyjdę po nią nazajutrz o trzeciej i gondolą podpłyniemy do przystani w kanale św. Marka. Odszedłem z uczuciem ulgi i wkrótce zasnąłem głęboko.
Ranek dnia następnego poświęciłem załatwieniu sprawunków związanych z przeprowadzką a w południe zjadłem obiad w trattoria na Cannaregio. Gdy opuszczałem restaurację, była godzina druga. Opanowany już przez nerwicę podróży przeszedłem się parę razy po calle Vittorio Emanuele, spaliłem mnóstwo papierosów i nie mogąc doczekać się godziny trzeciej, kazałem pierwszemu z brzegu gondoljerowi zawieźć się do Inezy. Gdy podpływaliśmy pod pałac, zauważyłem u stopni debarkaderu jakąś gondolę uwiązana do jednego z błękitnych słupów. Łódka nie należała do Inezy i gondoljerem drzemiącym na ławce nie był Beppo.
— Czy senjora ma gosci? — zapytałem go niechętnie.
Przewoźnik ziewnął i przeciągając się leniwe, odpowiedział z dziwnym uśmiechem:
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.