łudnie życia rozkwitłej kobiety. Szedł od niej czar, który związał jego męską wolę i rzucił jej pod stopy — pod te śliczne, drobne stopy, które tak namiętnie tulił do ust. Po każdej schadzce odkrywał w niej nowe ponęty; była bowiem, jak żywioł: wciąż inna. Zwłaszcza oczy. Ogniste, ciemno-szafirowe zmieniały się ustawicznie; drzemała w nich tęsknota stepów, palił się żar wschodniej hurysy lub mroczyła się chłodna, wyniosła zaduma Westalki. Zdumiewało go jej wyrafinowanie erotyczne.
— Kto cię tego nauczył? — pytał nieraz oszołomiony bujnością jej fantazji miłosnej. — Czy mąż?
Stacha odymała pogardliwie soczyste, podobne do rozkrojonego granatu wargi:
— On?! Ten solidny, wyzuty zupełnie z wyobraźni pan? Też przypuszczenie!
— Więc chyba dużo czytałaś? No, przyznaj się — nastawał, wodząc ustami po jej cudnej szyi.
Ściągała niecierpliwie królewskie łuki brwi:
— Nudny jesteś dzisiaj Kazik; sprawiasz czasem wrażenie pedanta. Czyż nie prościej przypuścić, że wszystko rozwinęło się u mnie samorzutnie w skwarze prawdziwej miłości?
Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.