Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Oplótł jej kibić ramieniem i szeptał:
— Stacha! Czy być może? Więc to ja, ja dopiero rozpętałem w tobie ten czarujący huragan, który przepala nam dusze i ciała w rozkosznej męce? Więc to dzięki mnie dopiero dojrzał w tobie ten dziwny, egzotyczny kwiat, którego wonią poję się aż do zatraty zmysłów? O jakżeś piękna, przyjaciółko moja, o jakżeś piękna!
I tulił głowę do jej kolan w pokorze uwielbienia...
Mimo kilkakrotnych prób, nie udało mu się nakłonić jej do ucieczki lub przynajmniej do zerwania z mężem.
— Czy chcesz pozbawić mnie uroku, jaki ma dla mnie właśnie ukradkowość naszego stosunku? — odpowiadała mu zawsze w takich razach. — Lubię hazard. Kto wie, czy, zostawszy twoją żoną, nie przestałabym cię kochać?
— Jesteś straszliwie zepsuta, Stasiu — moralizował z uśmiechem Zabrzeski.
— Do szpiku kości — odcinała się, przegarniając mu dłonią bujną, czarną czuprynę. — Lecz co ci to właściwie szkodzi?