Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

płym nurtem przepływa im po duszy. Lecz wystarczy jakiś drobny szczegół, jakieś słówko poważniejsze, rzucone w przelocie, a wszystko wraca do dawnego stanu, i znów robi się w koło mnie przerażająca pustka...

20 lutego 1906 r.

Zachodzą mi drogę jacyś ludzie nieznani i przemawiają słowami zagadek... Pojawiają się znaki, skinienia dziwne i odegrawszy przedemną ciemne swe role, zapadają gdziaś w dal. Przytrafiają się zdarzenia szczególne, zajścia dwuznaczne i przewinąwszy się przed mem wylękłem okiem, rozpływają w przestrzeni...
Coś się wkoło mnie dzieje! Na coś się w pobliżu zanosi...

Przed paru dniami byłem z żoną na maskaradzie. Marta w swem przebraniu cygańskiem budziła powszechne zajęcie. Tłumy masek krążyły koło niej bez przerwy. Bawiłem się jak nigdy. Miałem strój rybacki z przewieszonym przez ramię zielonym niewodem. Bezpieczny pod maską, pewny swego incognito, drwiłem niemiłosiernie, wywołując na sali wybuchy śmiechu. Nikt nie domyślał się, że złośliwie baraszkujący, pełen szalo-