Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

chodząc koło wystawy ogrodniczej, przypomniałem sobie zamówione na dzisiaj kwiaty.
— Co za roztargnienie! Byłbym zupełnie zapomniał!
Wszedłem do sklepu i odebrałem bukiet ponsowych róż i azalij. Świeżo ścięte kwiaty wychylały wonne pąki z kołnierza paproci i chwiały się lekko w podmuchach wieczornych. Na zegarach miejskich dochodziły trzy kwadranse na szóstą.
Owinąłem bukiet w bibułkę i szybko odszedłem w stronę rzeki. Za parę minut byłem już po tamtej stronie mostu i nerwowym krokiem zbliżałem się do willi. Serce biło mi gwałtownie, nogi uginały się pode mną. Nareszcie dotarłem do furty i nacisnąłem klamkę: ustąpiła. Olśniony szczęściem, oparłem się na chwilę o siatkę parkową, nie mogąc opanować wzruszenia. Więc wróciła!
Minęło parę długich minut. Błędny wzrok mój przesuwał się po rzędach lip, które, rozmieszczone po obu stronach chodnika, szły wyciągniętym szpalerem pod portal wchodowy. Gdzieś z boku, z poza krzewów morwy i dereniu przeglądał szkielet jesiennej altany w oplączach wina; czerwone liście spływały po kratkach w bezładnych przeplotach ze zwiędłym już bluszczem...
Na klombach kwiaty jesieni: pierzaste astry i chryzantemy przedziwne. Na ścieżki zapuszczone trawą i zielskiem spadały cicho zżółkłe liście kasztanów, dżdżyły smutno ceglaste liście klonów. Pod wyschłą cysterną z marmuru krwawiły geor-