Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

A spieszyć się muszę bardzo, bo czasu mam dzisiaj mało i chciałbym jeszcze odwiedzić wszystkich mych przyjaciół...
Chodzi tedy o epilog dzisiejszej nocy, o zakończenie snu, który dręczy mię od kilku tygodni. Prawdziwie stylowy finał!...
W jakiejś porze nocy ujrzałem się znów przed okutemi drzwiami. Stały nieubłaganie zawarte jak ostatniego razu. Lecz po dokładniejszem zbadaniu jednego z żelaznych skrzydeł dostrzegłem w niem wycięty prostokątny otwór. Prawdopodobnie wykroiłem go sam zapomocą pilnika ubiegłej nocy, chociaż nie mogłem przypomnieć sobie odnośnego obrazu we śnie. Możliwe też, że był urzeczywistnioną proleptycznie konsekwencją widzenia z przedwczoraj.
Zajrzałem przez otwór....
Za drzwiami był pokój.
Wyglądał na pracownię zamożnego człowieka, urządzoną ze smakiem i wykwintną prostotą.
W kącie stała oszklona szafka z orzecha na książki, na środku biurko, obok mały stolik z krzesłami, obciągniętemi ciemnozieloną skórą. Na ścianach parę obrazów, których treści nie pamiętam.
Za biurkiem, w szerokim fotelu z poręczami, siedział obrócony do mnie plecami jakiś mężczyzna i coś pisał. Od czasu do czasu odkładał pióro, aby zaciągnąć się cygarem, które dymiło