Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan domu nie podniósł czoła, lecz z głową pochyloną siedział nieruchomo w poprzedniej pozycji.
Wtedy ludzie poczęli rozwijać swe rulony, z których obsunęły się na posadzkę szerokie, morowo lśniące płaty czarnej kitajki. Jeden z wyrostków poprzystawiał do ścian gabinetu drabiny, poczem skinąwszy na towarzysza, wyśliznął się cicho z pokoju. Pozostali podzielili się na dwie partje; jedni wstąpili na szczeble, unosząc ze sobą w górę krucze opony, drudzy pozostali u dołu odmotywali zwoje, przekrawując materję nożycami, gdy w odpowiedniej długości pokryła ścianę.
Z kolej nastąpiło przybijanie kirów. Słyszałem wyraźnie suchy stukot młotków, uderzających o mur, w uszach zgrzytał mi jęk gwoździ, które natrafiały na twardą przeszkodę...
Praca szła w szalonem tempie; po kilku chwilach zewsząd zwisały okropne makaty, przesłaniając wszystko jednolitą, połyskującą metalicznie czernią.
Skończywszy pracę, robotnicy odeszli. Nieznajomy wciąż siedział nieruchomo za biurkiem, nie podnosząc twarzy. Zdawał się nie dostrzegać zmiany, jakiej uległo otoczenie.
Wtem znów otworzyły się drzwi naprzeciw i do pokoju wniosło paru chłopaków kilkanaście wazonów z kwiatami, doniczki ze świeżemi pękami tuberoz, lewkonij, mirtów, stosy wieńców