zaspokoić, wypełnić coś, co żarżącemi głoskami wypaliło się we wnękach duszy; dźwiga się jakaś niesamowia, nerwowa moc i pędzi na łeb, na szyję, przez debry, wykroty, łamie, druzgoce, wali w proch do stóp swych wszystko, co staje na zawadzie i dopina celu zziajana, krwią ociekła lecz triumfująca...
Co mnie jednak najbardziej zaniepokoiło przy tem dziwacznem zdarzeniu — to przypuszczalne rozrastanie się do rozmiarów wewnętrznego nakazu owej ostatniej, może całkiem przelotnej myśli w chwili zasypiania. Wszystko zależało od tej ostatniej, niemal w przedsionku snu wałęsającej się myśli...
Podniosłem się ciężko z posłania i zacząłem ubierać się. Po chwili zauważyłem ze zdumieniem, że wdziałem ubranie wizytowe zamiast zwykłego, które noszę codziennie. Czyżby mi Jan przygotował je umyślnie na dzisiaj? O ile sobie przypominam, nie wydałem mu żadnych specjalnych instrukcji, a wczoraj u nikogo z wizytą nie byłem. Być może więc uważał, ze moje codzienne szaty już zbyt wytarte i nie wypada mi się w nich pokazywać nawet w „budny“ dzień. Jużto wogóle postępował sobie ze mną dość samowładnie. Poczciwina!
Byłem cały tak „zbity“, że nie chciało mi się ponownie przebierać i włożyłem mój świeżo wykończony, czarny juk kruk tużurek.
Było mi jakoś nieswojo: jakieś trudne do
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.