Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

określenia uczucie niechęci czy wstrętu nurtowało we mnie od chwili zbudzenia się; w ustach rozpanoszył się gorżki obrzask obrzydzenia.
Przeszedłem się parę razy po pokoju dla otrząśnięcia się z przykrych sensacji i odzyskania równowagi. Raz mijając zwierciadło, mimowoli spojrzałem w głąb i przeraziłem się: byłem trupio blady, oczy błyszczały mi jakimś podnieconym, fosforyzującym blaskiem a ręce wykonywały szczególne ruchy. Przypatrzyłem im się z uwagą: wyciągałem je na poziomie bioder równolegle naprzód po jednej linji, potrząsając nerwowo palcami, z których zdawałem się coś opuszczać. Mogłem się zresztą przychwycić na tem tylko na krótką chwilę, bo zauważywszy to, prawie gwałtem opanowałem się, wsuwając ręce do kieszeni. Czyżby nerwowe delirium?...
W sionce odezwało się charakterystyczne pochrząkiwanie i cmokanie z fajeczki: Jan wracał z pogawędki. Jakoż po chwili wszedł niezupełnie znać zadowolony ze mnie.
— No, przecież się Pan raz pozbierał! Słyszane rzeczy — spać do południa! Dobudzić się nie mogłem. Było tu jakieś panisko długie, chude jak śmierć. Coś gadał o obrazach. Mówiłem, że Pan śpi, żeby przyszedł później. Nie chciał ustąpić. Więc zacząłem Pana trochę i ruszać — ale nie pomogło — żelazny sen Pan Bóg tej nocy zesłał, kamienny sen.
— Ma Jan słuszność. Spałem jak zabity. Ale