poco u licha zmienił mi Jan ubranie? Przecież nie prosiłem wczoraj o to.
Stary popatrzył na mnie zdumiony, widocznie teraz dopiero spostrzegając, że jestem w wizytowym tużurku.
— Ja, zmieniać? A dalibóg — to Pan już całkiem chyba tego... — tu zrobił przejrzysty znak na czole. — Wyczyściłem tylko to, co znalazłem rano na krześle. Musiało leżeć nowe — to i jest nowe.
Przerwał, coś sobie przypominając.
— Niech no Pan poczeka; coś sobie przypomnę... zaraz... zaraz... Aha, tak... ajuści tak. Wczoraj wieczór najakuratniej pamiętam, miał Panisko tamto, codzienne z aksamitną kurtą. A jakże, żebym tak zdrów był. Nic innego, tylko Pan sam przed spaniem tamto schował a inne na dziś położył i zapomniał.
Mówił spokojnie jak zwykle, swym serdecznym, dobrotliwie zrzędzącym tonem. Lecz oczy jego chwilami spoczywały na mnie z pewnem zdumieniem jakby czemś zaciekawione.
— No dobrze już, dobrze. Tak, tak — musiałem widocznie sam przemienić ubrania, choć nie wiem dziś poco. Proszę o śniadanie. Dzienniki są?
— A jakże. Właśnie chłopczysko przyniosło. Jakiś tam nadzwyczajny dodatek, telegram, licho wie, co wsunął mi w łapę. Wziąłem, bo może Pan ciekawy. Zaraz przyniosę wszystko.
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.