ukojone pragnienie zwiedzenia miejsca zbrodni. Szalona jakaś ciekawość wlokła na ponury teren nocnego uczynku, pchała do rozpatrzenia sytuacji.
Zrzuciłem lekkie, sukienne ciżmy i sięgnąłem po trzewiki pod otomanę. Jakież było me zdumienie, gdy zamiast zwykłych, spacerowych, wydobyłem nowe, przed kilku dniami nabyte lakiery. Wściekły, odrzuciłem je precz i gwałtownie otworzyłem szafkę nocną, w nadziei, że tam znajdę me codzienne obuwie. Lecz poszukiwania były bezskuteczne, bo trzewików nie znalazłem. Zrezygnowany więc, nie chcąc tracić czasu na dochodzenia, wdziałem wzgardzone lakiery i wyszedłem z domu drzwiami od strony ulicy, zamknąwszy mieszkanie na klucz.
W pół godziny potem byłem na trakcie, co długą, białą wstęgą snuł się ku Wygnance.
Było koło trzeciej i słońca złote żary roztapiały się zwolna w dościgłe, ze znojów rana wylęgłe ciepło popołudnia.
Malowniczość krajobrazu podniesiona grą słonecznych promieni sprawiała wrażenie rozbieżne z tem, czegoby należało się spodziewać; wszystko witałem jako rzeczy przykro rozpoznane, wszystko wracało niemile znajomem. Uwierało przytem uczucie fałszywego oświetlenia: było przejaskrawione i stąd jakieś inne, niewłaściwe. Zacząłem dobierać w wyobraźni innych naświetleń, by rzeczom przywrócić „właściwy“ nastrój i duszę. I tak niespostrzeżenie żółto-czerwone
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.