Wszelkie niespodzianki, jakie ewentualnie mogły kryć się „poza węgłem“, miały teraz czasu dosć do „zamaskowania się“ przed nim; owo bliżej nieokreślone, zgoła heterogeniczne i dziko mu obce „coś“, którego istnienie wyczuwał przez skórę po tamtej stronie zakrętu, mogło teraz spokojnie, nie zaskoczone jego nagłem wyłonieniem się na rogu nowej ulicy przyczaić się na pewien czas, względnie, mówiąc dosadnym stylem Odonicza, „dać nura pod powierzchnię“. Bo że coś tam było „za załomem“, coś, zasadniczo „innego“ — o tem nie wątpił już wtedy ani trochę.
W każdym razie przynajmniej w owym okresie czasu Odonicz wcale nie życzył sobie spotkania z „tem“ oko w oko; przeciwnie pragnął schodzić mu z drogi, ułatwiając „maskowanie się“ w samą porę. Niesamowita trwoga, która przejmowała go na samą myśl, że mogłyby nastąpić przed nim jakieś w tym względzie „rewelacje“, jakieś niepożądane objawienia i niespodzianki — umacniała go tylko w przekonaniu, że niebezpieczeństwo jest istotnie poważne.
Opinja innych ludzi o tej sprawie nie obchodziła go przytem zupełnie. Uważał, że każdy powinien sobie z „tem“ dawać radę sam, o ile wogóle u kogokolwiek poza nim zachodziła podobna ewentualność.
Odonicz zdawał sobie jasno sprawę, że może na całym świecie prócz niego nikt nie zwrócił na „to“ uwagi. Przypuszczał nawet, że większość ko-
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.