Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

łonem róże, prześcigały w daremnem utęsknieniu zu śmiałą dłonią rzęsne grusze.
Więc jak ptak uwięziony zabił o szyby, zatrzepotał o kraty i po chwili walki opadł na dno klatki. Wiara nie pozwalała rozpętać skrzydeł.
Wśród tej rozterki poznał Martę i zrozumiał, że mężczyzną.
Była tancerką z wędrownej trupy cyrkowych wesołków. Gdy smagłe ciało kreolki wić się jęło w ljanowych zawrotach sarabandy, a przesycony koszenilą szal opasywał głowę szkarłatną wstęgą, niemiały tłumy i z zapartym oddechem chłoniły taneczne przeguby. Była jak smukła tuja opleciona czerwieniejącym winogradem jesieni...
Spłynęła doń wieczorną godziną z promieniem zachodu, zawitała w progi samotnego domu jak chwila kryjoma, jedyna:
— Przysłał mnie twój wielki Archanioł...
Pawła w mieście nie było; wyjechał na czas dłuższy. Gdy wrócił, już się stało. Mógłże się opierać?
Było smutne, chore szczęście — blada radość słońca na żałobnych złożach chmur nadciągającej tuczy.
Sebastjan nie przestał wierzyć w świętość przysięgi.
Słowa Pawła przerzynały w czarnych, niepokojących linjach świetlany wzorzec miłości...
Kochankowie postanowili dzisiejszej nocy opuścić miasto i pójść na południe między gaje