Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

uspokoiwszy się po tych niespodzianych dla mnie samego wybuchach.
— Lecz znajdziemy i na to środek, znajdziemy, i to niezawodny. Trzeba zaskoczyć cię znienacka.
Wkrótce przystąpiłem do wykonania planu. Zakreśliwszy kredą na ścianie czworokąt o wymiarach odpowiadających mniej więcej mej osobie, odłupałem w granicach zaznaczonych tynk, poczem ostrożnie ściosałem ostrem narzędziem wewnętrzną część muru, tak, że została tylko płytka warstwa, która według mych obliczeń musiała ustąpić pod jednorazowem uderzeniem.
Po ukończeniu przygotowań w ciągu dnia, postanowiłem jeszcze tegoż wieczora wedrzeć się do pustego pokoju i pochwycić owo coś, niepokojące mnie od wielu tygodni.
Na dworze było dżdżysto, jesienna, zmokła szaruga. Wczesny zmrok, snuł po wąskich, podmiejskich uliczkach szare sznury zsiadłej mgły i wsiąkał w łzawe przetaki drzew. Od rzadko porozrzucanych latarń szły żółte, gromniczne smugi, i marły w napęczniałej wodą przestrzeni. Jakieś wozy mokre, oślizgłe, wlokły się drogą, kłańcając łańcuchem...
Zapuściłem storę i zapaliłem lampę.
Było mi dziwnie i nieswojo. Opuściłem znużoną głowę na ręce i pogrążyłem się w pracy wyzwolin. Jak zwykle przypominałem sobie swój dawny charakter, swe postąpienia, zamiłowania, wnu-