niespokojnie. Wtedy składając głęboki ukłon, rzekłem, ująwszy rękę Stosławskiego:
— Odprowadzam zbiega, polecając go troskliwej opiece łaskawej pani.
I wymieniłem swoje nazwisko.
Sara oddała ukłon skinieniem głowy i odsuwając kotarę, poprosiła do wnętrza; przytem zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na Stosławskiego, który, jak zahipnotyzowany, nie spuszczał z niej wzroku. Przykro było nań patrzeć. Jakaś bezwzględna, psia pokora wyglądała mu z oczu, utkwionych w nią bez przerwy, jakieś wiernopoddańcze posłuszeństwo. Na dźwięk jej głosu rzucił się cały ku niej, jakby szukając oparcia, opieki; kobieta uśmiechnęła się pół pogardliwie, pół łaskawie i wstrzymując go niedbałym ruchem ręki, wydała polecenie słudze, obojętnemu świadkowi tej sceny:
— Odprowadzisz pana do sypialni; jest znużony, musi odpocząć.
Sługa w milczeniu ujął go pod ramię i niemal wlokąc za sobą, znikł w bocznych drzwiach.
Wszedłem za Sarą do salonu.
Był stylowy. Wysoko sklepiony, o dumnie rozpiętych posowach cały obity był miękką, jedwabną materią koloru terra cotta. Okien nie było; salon rozświetlał masywny pająk zwisający ze środka stropu.
W przedniej części niemal pustej stały pod ścianami dwa rzędy krzeseł z perłową inkru-
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.