stacją na grzbietach i poręczach. Z nisz pomiędzy niemi wychylały się egzotyczne krzewy w dużych, srebrnych urnach.
Na dalszym planie, w głębi wznosiło się kilku stopniami podjum zasłane suknem o soczystej barwie cynobru. Stoi na środku estrady z wazą kwiatów okrywała ciężka, przetykana wisiorami berylu kapa. Parę taburetów, wschodnia otomana i smukłe, palisandrowe pianino wypełniały resztę przestrzeni.
Tylną ścianę tworzyła zasłona podobna do kotary u wejścia, zamykając falistym murem ślepe wnętrze.
Stąpałem cicho, wnurzając się w puszyste futra kobierców rozesłanych na posadzce. Pani wprowadziła mię na podjum i wskazawszy jedno z krzeseł, sama opuściła się niedbale na otomanę.
Usiadłem w milczeniu. Po chwili Sara wyciągnęła rękę w kierunku małego stolika po puzdro z papierosami. Spostrzegłszy, że sprzęt stoi trochę za daleko, przystawiłem go do sofy, poczem podałem płonącą zapałkę.
— Dziękuję.
Zaciągnęła się dymem.
— Pan nie pali?
— Owszem.
Wyjąłem z sąsiedniej przegródki cygaro i wypuszczając w górę fjoletowy kłąb, zauważyłem z uznaniem:
— Bajeczne!
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.