się ponownie w willi „Tofana“. Na spotkanie wybiegła Sara wśród oznak żywej radości. Gdy spytałem o Stosławskiego zachmurzyła się i wzruszając lekceważąco ramionami, odparła:
— Nieciekawy.
Pokrywając oburzenie, jakiem przejął mnie bezmierny jej egoizm, wyraziłem życzenie zobaczenia się z nim. Przystała niechętnie dopiero na usilne nalegania:
— Nie mogę panu odmówić; lecz musi pan wejść do sypialni, bo stamtąd już się nie rusza.
I wprowadziła mnie przez salon do zacisznej, z wyrafinowaną miękkością urządzonej komnaty.
Widok Stosławskiego zrobił na mnie przerażające wrażenie. Stał przy oknie wpatrzony bezmyślnie w szybę, prawą ręką przebierając we frendzlach portjery. Nie poznał mnie, może nawet nie spostrzegł.
Na twarzy błąkał się nijaki uśmiech, zwiotczałe, białe jak papier usta poruszały się słabo, składając jakieś wyrazy: coś szeptał. Zbliżyłem się, nasłuchując. Szept był cichy, ledwo dosłyszalny. Lecz ucho mam bystre i pochwyciłem słowa. Było ich parę tylko i powtarzały się bez przerwy jak w automacie: same bezwstydne, cynicznie pieszczotliwe słowa...
Było w tem coś tak ohydnego i potwornego zarazem, że zadrżawszy, cofnąłem się do pierwszej sali.
Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.