Strona:Stefan Grabiński - Przypowieść o krecie tunelowym (1926).djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

pozostał na miejscu, wydarł się objęciom śmierci i trwał.
To, co się działo tam w wichrowisku życia było mu zupełnie obojętne; nie był nawet ciekaw nowin z tamtej strony, udzielanych przez Florka. Słuchał go z roztargnieniem, zajęty czemś innem, a gdy się ocknął na chwilę, wstrzymał przyjaciela gestem ręki. Więc zamilkł Florek i więcej o świecie i ludziach nie mówił.
Powoli „Grota zapomnienia“ zaczęła działać na całe jego jestestwo. Godzinami siedzieli samowtór nad brzegami strumienia, zapatrzeni w jego bezgłośnie toczące się nurty, zasłuchani w wielką ciszę skał. Czasami gdy ściany jaskini przestawały fosforyzować, ogarniała ich zupełna ciemność. Wtedy przychodziły chwile najpiękniejsze. Jakaś wielka, kamienna zaduma osnuwała im dusze, że zapominali o sobie, o własnem istnieniu i jeno trwali jako te skały dookolne bez wiedzy, bez czucia, bez myśli. Wieczysta senność głazów spływała na nich niby moc tajemna i grążyła w drętwocie zapamiętania — straszliwa drzemota rzeczy martwych paraliżowała tętnice i ścinała krew krzepotą skalnego zastoju. Sędziwy, gnuśny czar bezwładu zarzucał na nich obleśne więcierze i przykuwał do miejsca — czar-urok wielkich gór, martwica brył bezruchu...
I byli jako te granie, jako te skalne opocza...
Aż w jakąś godzinę zmącił ciszę ustronia przeciągły gwizd. Florek ocknął się, spojrzał zdumiony na towarzysza i nastawił ucha. Ostry, dojmujący dźwięk przepruł po raz wtóry wnętrzności góry i wtargnął w ich samotnię... Jak pod razem pletni zerwał się dróżnik i runął przez szczelinę ku tunelowi.

(Dokończenie nastąpi).