Śmierć barona de Castro, którego zwłoki znaleziono w nurtach Druczy, wywołała w mieście niebywałą sensację. Bogaty cudzoziemiec, zamieszkały w tych stronach od kilku lat, nie cieszył się zbyt pochlebną reputacją. Było rzeczą powszechnie wiadomą, że baron prowadził życie rozwiązłe i wyuzdane. To też zgon jego nagły i tajemniczy dał pochop do najrozmaitszych komentarzy. Ponieważ badania lekarskie stwierdziły ślady uduszenia, przeto sprawą tą zajął się sąd. Lecz dochodzenia spełzły na niczem: sprawcy mordu nie wykryto. Jakkolwiek ewentualne zeznania moje i Andrzeja byłyby niewątpliwie przyczyniły się do rozwikłania mglistej afery, żaden z nas nie zgłosił się u sędziego śledczego. Pogląd Wierusza na tę zbrodnię nie pozwalał nam występować w roli świadków i pomagać sprawiedliwościowi. Dlatego postanowiliśmy pozostawić swobodny bieg wypadkom i zdać się na wolę losu.
— W gruncie rzeczy — tłumaczył mi Andrzej, widząc me skrupuły i wątpliwości — złoczyńca zawinił tu poniekąd tylko w części.
— Jakto?
— Pełnia winy może być tylko tam, gdzie istnieje premedytacja.
Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
W „Gospodzie pod Miętusem.“