docznie kogoś siedzącego przy stoliku i słuchała czegoś z zainteresowaniem.
Zaciekawiony podszedłem z Halszką opartą na mojem ramieniu.
— Linja Saturna — usłyszeliśmy z wnętrza grupy dźwięczny głos czarnego domina — niedobrze wróży. Czekają panią w niedalekiej przyszłości zawody i niepowodzenia.
Odpowiedział krótki, urwany śmiech kobiety.
— Horoskopy wcale nie zachęcające — odezwał się ktoś z przeciwnej strony.
Teraz ujrzałem zamaskowaną damę w sukni koloru „tango,“ z ręką odwróconą grzbietem ku płaszczyźnie stołu, przy którym siedziało czarne domino.
— Nic nie widzę — zauważyła po chwili wróżka, odrzucając niechętnie głowę — Potrzebuję więcej światła.
Jakiś usłużny pan przyniósł trójramienny kandelabr z pianina i zaświecił.
— Pani dużo już przeszła — czytała z dłoni po chwilowej przerwie chiromantka — Przygoda w Lionie zaciążyła fatalnie na całem jej życiu.
Kobieta wydała stłumiony okrzyk i szybko cofnęła rękę. W oczach jej, dziwnie świecących przez otwory maski, zapaliły się na sekundę błyskawice gniewu:
— Kim pani jesteś?!
Tamta, nie zmieniając pozycji w fotelu, odparła spokojnie:
— Wszyscy korzystamy tu z prawa masek. Proszę uszanować i moją. Zresztą nikt pani nie zmuszał do pokazywania ręki.
Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.