— Tak — to włosy z warkocza mej narzeczonej.
— Cha, cha, cha! Co za sentyment!
— Przestań, Kamo!
— A to dlaczego? Któż mi zabroni?
— Proszę cię — dodałem łagodniej — nie mówmy teraz o tem. Dobrze?
— Niecierpię jej! — szepnęła mściwie.
Mimowoli zadrżałem.
— Co robiłaś w chwili, gdy wchodziłem do tego pokoju? — zapytałem, by sprowadzić rozmowę na inny temat.
— Czekałam na ciebie.
— Patrzyłaś w głąb tej czary — rzekłem, zbliżając się do stołu, na którym w środku zakreślonego kredą koła stał szczerozłoty puhar — Co to za napój? Wino?
— Woda. Czysta woda; tylko w stanie namagnetyzowania.
— A te znaki tu, na obwodzie koła?
— Symbole siedmiu planet. Ten tu, w kształcie kółka, z krzyżykiem u spodu — to znak Wenery; wskazuje, że w sferze jej wpływów ważniejszym jest moment zasobu sił życiowych niż warunki środowiska.
— Na nim skupiłaś swą uwagę, gdy wchodziłem?
— Nie. Ten moment operacyjny zaszedł znacznie wcześniej. Gdy wchodziłeś, wyglądałam już wyników na powierzchni wody; szukałam w niej wizerunku twej twarzy.
Spojrzałem na nią przerażony.
Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.