Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Odstąpił parę kroków w głąb pokoju i, stanąwszy pod kapą swego olbrzymiego pieca do destylacyj alchemicznych, zwanego Athanorem, rzekł mocno:
— Z dwu magów o jednakowym astralnym rozwoju zwycięża w walce ten, który rozporządza silniejszym systemem nerwowym w fizycznej płaszczyźnie.
— Czy uważasz, że ona posiada zdolności nadprzyrodzone?
— Magiczne; i to w wysokim stopniu rozwinięte. Lecz, niestety, używa sił przez siebie zdobytych do celów błahych i pospolitych; dlatego nie będzie nigdy prawdziwą adeptką. Mimo to może być groźną nawet dla wtajemniczonego w wyższe stopnie nauki tajemnej. Przez moją nieostrożność i brak czujności mimowoli wszedłem częściowo w sferę jej wpływów. Dom mój, przynajmniej na czas jakiś, został przepojony trującą aurą, która od niej płynie. Czy wiesz, jak Mahatmowie nazywają podobny stan?
— Skądże mam wiedzieć! Nie mam najmniejszego pojęcia o tych rzeczach.
— Nazywają to astralnem condominium... Nie jestem już wyłącznym panem tego domu; muszę się wbrew mej woli dzielić swą władzą z tą kobietą. Czuję, że walka będzie ciężką, lecz mam nadzieję, że mimo wszystko, mimo twej słabości, Jerzy, zwyciężę.
Pochyliłem głowę przygnębiony, w poczuciu swej winy. Chociaż słowa przyjaciela były dla mnie ciemne i niejasne, rozumiałem dobrze to jedno, że przeze mnie wplątał się w wir sił sobie wrogich.