Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

I w tym znaku zwyciężę czarne moce, które ktoś rozpętał wkoło mnie i ciebie... Dziś nie wiem jeszcze, kim jest ta kobieta i skąd przybywa — lecz że siły, które jej towarzyszą, są złe i występne, o tem już teraz nie wątpię... Zwyciężę — powtórzył z mocą — muszę zwyciężyć, chyba że......
— Co?
— Chyba że działalność moja na Ziemi przypadła na okres chwilowych uwstecznień....
— Co w takim razie?
— W takim razie — odpowiedział cicho — poniósłbym porażkę.
— Ty i porażka! Czy to możliwe?
— Dziękuję ci, Jerzy, za tę wiarę we mnie, lecz czasem zbyt trudno jest płynąć pod wodę; fala inwolucji wszechświatowej zatapia nieraz i najwyższe szczyty. Zresztą w podobnej walce można niekiedy odnieść pyrrhusowe zwycięstwo.
— Jak to rozumiesz?
— Zdarza się, że wyczerpany zapasami zwycięzca musi zejść z pola na czas dłuższy, może na całe wieki...
— Mówisz do mnie rzeczy tak dziwne...
I wpatrzyłem się zamyślony w tajemnicze znaki „pieczęci“...
Po dłuższej chwili przerwałem milczenie pytaniem:
— Co znaczą te dwa wplecione w siebie trójkąty ze znakiem T w pośrodku: jeden złoty, drugi srebrny?