Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/101

Ta strona została przepisana.

I tym razem nikt jej nie towarzyszył ani nie przyłączył się później. Odeszła, jak wczoraj, przed nastaniem zmroku.
— Może to obłąkana? — Ciekaw jestem, czy i ona mnie zauważyła?
Zainteresowanie dla dziewczyny w żałobie wzrastało z dniem każdym. Niezmiennie o godzinie trzeciej po południu zjawiała się w alei i nie schodziła z placówki aż do zachodu. Nie odstraszały jej jesienne, dżdżem opiłe szarugi, rozszlochane jękiem wichru, ociekłe mgłą — nie zniechęciły zimowe zawieje jadowite mrozem, kurzące zamiecią. Przychodziła codziennie.
Gniewosz tak przyzwyczaił się do widywania jej po tamtej stronie ulicy, że gdy pod koniec zimy przez parę dni nie przyszła, ze zdumieniem zauważył, że mu jej brakuje. Teraz już stanowiła smukła, wytworna postać „żałobnicy“ integralną część świętego zakątka włączona w jego całokształt jako jeden z nastrojowych motywów. Inżynier miał żal do niej za tę kilkudniową nieobecność i omal nie powitał jej z radością, gdy po tygodniowej przerwie ujrzał znów zbliżającą się z perspektywy alei. W porę opanował odruch i zawstydzony opuścił rękę podniesioną już ku kapeluszowi.