Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/104

Ta strona została przepisana.

jutro w najbliższym komisarjacie policji, gdzie go złożę jako trofeum wojenne. No, zabieraj manatki i ruszaj!
Admonicja w tonie na poły wesołym, na poły groźnym poskutkowała. Łazik klnąc i odgrażając się półgębkiem, odszedł ku ścieżkowej i wkrótce znikł wśród coraz bardziej gęstniejących mroków.
Gniewosz zwrócił się z ukłonem do stojącej opodal, drżącej jeszcze od przerażenia panny.
— Wybaczy pani tę trochę brutalną scenę, lecz nie umiałem znaleźć innego sposobu uwolnienia jej od tego natręta. Pozwoli pani, że się przedstawię: inżynier, Jan Gniewosz do usług.
Podała mu rękę.
— Dziękuję panu. Moje imię: Ludwika Krzemuska.
— Muszę panią odprowadzić — nawet choćby wbrew jej woli. Ten apasz może jeszcze nie dał za wygraną.
— Chętnie skorzystam z uprzejmości pana,
Ruszyli w kierunku Wesołej. Rozbudzona walką fizyczną energja Gniewosza znalazła ujście w ożywionej rozmowie.
— Że też właśnie dzisiaj wracała pani