Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Wiedniu, drugą w Tryjeście i tu wsiedli na parowiec zmierzający do Aleksandrji. żegluga po morzu śródziemnem miała przebieg pomyślny. Pogoda dopisywała. Statek kołysany łagodną falą mknął ku brzegom Afryki w rytmach spokojnych. I gdyby nie myśl o ciężko chorym ojcu, byłaby się Ludwika czuła doskonale szczęśliwą. Wypiękniała jeszcze w tym czasie, rozkwitła pełnią niewieściej krasy. Smukłe, dziewicze jej ciało dojrzało w słońcu małżeńskich pieszczot i nabrało kształtów miękkich i rozkosznych. Nieraz z dumą widział Gniewosz, jak gonią za nią pożądliwe lub pełne adoracji spojrzenia młodych mężczyzn.
— You have a very pretty wife — wyznał mu raz na pokładzie jakiś siwowłosy, poczciwie wyglądający gentleman. — You happy man.
Przyjęli te słowa jak od ojca z życzliwym uśmiechem.
W Aleksandrji zabawili dłużej; okręt pasażerski „The Conqueror“, którym mieli odbyć dalszą podróż, odchodził do Australji dopiero za trzy dni. Lecz na wycieczkę w głąb lądu nie było czasu. Zresztą Ludwika czuła się trochę zmęczona i wołała odpocząć. Zwiedzili tylko Kair.
Tu spotkała Gniewosza niezwykła przy-