Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/112

Ta strona została przepisana.

goda. Po obejrzeniu wszystkich osobliwości miasta wstąpił z Ludwiką do jednej z kawiarń nad Nilem, by posłuchać wieczornego koncertu. Usiedli pod grupą palm, które rozwachlarzały się nad kawiarnianym dziedzińcem. Grała orkiestra artystów zbieranej drużyny. Obok krajowców o wydłużonych, trochę ptasich profilach widziało się twarze Arabów, Turków, żydów, Syryjczyków i Murzynów.
Muzyka naogół hałaśliwa utrzymywała jednak linję stylu: przewodni motyw orientalnej melancholji przepalającej się w żarze namiętnych wybuchów.
Podczas jednego z antraktów wszedł hinduski fakir z małym, może 10-letnim chłopcem. Rozesłał w pośrodku dziedzińca kilimek i usiadłszy w kuczki, rozpoczął swoje sztuki.
Były typowe, Gniewoszowie znali je z opowiadań i lektury. Najpierw doprowadził w ciągu dziesięciu minut nasienie jakiejś egzotycznej rośliny zasadzonej w wazoniku kolejno do stanu kiełkowania, pączkowania i rozkwitu. Potem popisywał się słynną na wschodzie sztuką z liną zawieszoną w powietrzu, po której wspinał się jego nieletni pomocnik. Wreszcie przygrywał do tańca na fujarce wężom.