Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/118

Ta strona została przepisana.

kresów. Godzinami stali wpatrzeni w ciemnoszafirowe rozłogi. Spokój wielkich wód kołysał dusze w hamaku ukojenia. Śnili na jawie. Rzeczywistość przesłaniała im przędza marzenia.
Statek minął Ceylon i zmierzał w kierunku południowo-wschodnim ku Australji. Weszli w strefę tropikalnych upałów. Ludwika znosiła je z trudnością, posyłając pochylonemu nad jej leżakiem mężowi znużone od skwaru uśmiechy. W cieniu rozpiętej opiekuńczo pomarańczowej umbrelli twarz jej wydała mu się drobniejsza jeszcze i jakby oddalona. Brał jej rękę w swe dłonie i gładził pieszczotliwie.
— „Courage, madame“! — pocieszał, przechodząc mimo kapitan Petersom — Spodziewamy się odmiany.
Jakoż przyszła. Nazajutrz od rana dął silny, chłodny wiatr. Opływali wtedy południowo-zachodni cypel Australji. Koło południa dma spotęgowała się, horyzont zasnuł chmurami i lunął ulewny deszcz. Marynarze nadzy po pas wystawiali z rozkoszą zbrązowiałe ciała na działanie deszczu. Wieczorem wypogodziło się. Nad statkiem wysklepiło się gwiaździste, podzwrotnikowe niebo przeżegnane szerokim rozmachem Po-