Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/12

Ta strona została przepisana.

z równie pustym, od wieków niezamieszkałym przez nikogo domem, co stał samotny, opuszczony przez Boga i ludzi pomiędzy ramionami niepotrzebnych dróg.
Dom ten i jego otoczenie miały złą, od niepamiętnych czasów ustaloną sławę. Bankowa Wola należała do tych nielicznych, rozprószonych po ziemi miejsc, na których zdaje się ciążyć klątwa boża czy znamię szatana.
Dom był niewielki, parterowy, kryty gontami. Czarny, jak smoła dach jego zachodzący na okna nad miarę wydłużonemi okapami łamał się barwami żałoby z trupiobiałemi, wyzierającemi z poza żywopłotu ścianami. Gdy zmierzch zacierał linje i kontury, domostwo wyglądało zdaleka jak wielka, śmiertelnie schorzała twarz wypatrująca świat osowiałemi oczyma. Czasem w godzinach wieczornych, chociaż w pustem wnętrzu nie było żywej duszy, dymiło z komina; gęste, bure kłęby wysiąkały z otworu szczytowego i staczały się leniwemi runami z dachu w ogród. Jesienną porą wiatr hulał po otwartych naprzestrzał izbach, zawodził w wąskiej, wydłużonej sieni i trzaskał z pasją drzwiami. W jasne, miesięczne noce dochodziło z wnętrza kwilenie niemowlęcia lub przeciągły, rozdzierający serce krzyk