Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/120

Ta strona została przepisana.

opanowany grzmiał donośnie przez megafon.
„Conqueror“ heroicznie zmagał się z nawałnicą. Chyżość jego spotęgowana przez napór wiatru z rufy doszła nad ranem do wymiarów fantastycznych. Statek leciał po falach, nie płynął. Koło południa podoficer obsługujący aparat radjotelegraficzny przy wyznaczaniu położenia okrętu ze zdumieniem stwierdził, że znajdują się o parę mil morskich na południowy wschód od Taśmanji. Kapitan polecił zrobić zwrot przez sztag i skierować statek dziobem na północ. Był to ostatni manewr, na który zdobył się jeszcze „Conqueror“. Odtąd stał się igraszką tajfunu. Miotany jak piłka przez rozhukane wały pędził z zawrotną szybkością w nieznanym kierunku. Rozpętany żywioł wytrącił z rąk ludzkich wszelką inicjatywę. Unosił w nieskończone dale. Rwał ku tajemniczym przeznaczeniom. Orjentacja była niemożliwa.
Po pięciu dniach szaleńczej galopady raczej intuicją niż drogą obliczeń i pomiarów doszedł kapitan do wniosku, że pędzą jak opętani po podzwrotnikowych wodach Pacyfiku, na południe od archipelagu polinezyjskiego. Następnego dnia statek przemykając jak potępieniec mimo jakiejś za-