Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/123

Ta strona została przepisana.

odległość. Wtem poprzez huk bujowiska przedarł się okrzyk grozy.
— Zatopiła ich wielka fala — stwierdził Peterson obserwujący przez lunetę szalupę pierwszą. — Może to i lepsze niż śmierć z głodu i wyczerpania po kilkudniowej tułaczce po pustyniach oceanu.
Gniewosz z zaciśniętemi ustami śledził ruchy „swojej“ szalupy. Była wciąż jeszcze w zasięgu wpływów „Conquerora“ i ciężko borykała się ze wzburzoną przelewa. Lada chwila mogła podzielić los swej towarzyszki. Inżynier powiódł oczyma po horyzoncie. Beznadziejność! Wszędzie rozdąsane morze, góry wodne, strzępiaste, zielono-modre ściany. Znikąd pomocy.
— Żegnajcie chłopcy! — usłyszał jeszcze słowa kapitana stojącego tuż obok na wyżce. — Odchodzimy w sumieniach naszych spokojni.
„God by“, kapitanie! — odpowiedział mu chór marynarzy.
Gniewosz uczuł, jak woda podmywa mu nogi i sięga kolan, jak czyjaś ręka przytwierdza go liną do barjery mostku. W ostatniej chwili, gdy statek już zanurzał się pod powierzchnię oceanu, ujrzał, jak głęboki lej wodny, wytworzony przez tonący „Conqueror“ wessał w swoją orbitę po-