Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Gniewosz nie odpowiedział. Był już na to za słaby. Zobojętniał na wszystko i z minuty na minutę wyglądał zbawczych cieni śmierci.
Po południu powiała orzeźwiająca bryza. Lekko wzdęta fala poczęła unosić.
— Hulloch! — usłyszał Gniewosz wieczorem radosny okrzyk kapitana. — Hulloch! Inżynierze! Ląd, ląd na czołowym nurcie! Ster na burtę! Wyrównaj kurs!
— Zwarjował — pomyślał resztkami świadomości Gniewosz. — Pomieszały mu rozum głód i gorączka.
Jakaś wielka zwarta fala chwyciła szczątki mostku z rozbitkami w opiekuńcze ramiona, podniosła wysoko ponad roztocz i łagodnie złożyła na piasku wybrzeża...