Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/13

Ta strona została przepisana.

kobiety. W długie, zimowe wieczory przesuwały się poza szybami okien jakieś mgliste, rozwiane w zarysach postacie, wyłaniały się z głębi, przystawały na progu lub korowodem widm tułały się po pustym ogrodzie wśród chochołów drzew.
Kiedyindziej pod jednem z okien słychać było wytężoną pracę: ktoś kopał zajadle ziemię i wyrzucał ją rydlem z głębokiego dołu. Nieraz mełły noc całą żarna w opustoszałej, pozbawionej wszelkich sprzętów gospodarskich kuchni.
Ogród rozciągający się dookoła domu był dziki i zapuszczony. Pogarbione od starości jabłonie i śliwy nie pielęgnowane od lat przez nikogo wypłonniały do szczętu lub rodziły owoce cierpkie, nie do użytku. Poznikały do niepoznaki ścieżki zarośnięte na głucho pokrzywą, piołunem i chwastem; w cieniu drzew rozpleniły się jadowita dziędzierzawa, djabelski lulek i szalej, pasożytowały niesamowity pokrzyk, tojad, blekot i czartopłoch. — W upalne dnie lata unosiły się od tych zielsk wonie gryzące i zjadliwe, jakoby ostrzegając przechodnia przed odwiedzaniem przeklętej sadyby.
Gdy jesienny mrok zarzucał na ziemię płachty cieni i szedł przez pola krokami śniadego olbrzyma, drzemiąca przez dzień