Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/131

Ta strona została przepisana.
OSTATNIA WOLA ATALANGI.

Rzut fali, choć łagodny, oszołomił ich. Leżeli na płaskoci[1] długie godziny bez pamięci. Słońce dawno już przeszło zenit, gdy kapitan Peterson pierwszy zaczął dawać słabe oznaki życia. Otworzył obrzękłe, przekrwawione oczy, odetchnął głęboko i spojrzał przytomnie. Uczuł pod sobą ziemię. świadomość stałego punktu zaczepienia podziałała wzmacniająco. Dźwignął się trochę i oparł na łokciu. Wtedy spostrzegł o parę kroków od siebie rozciągniętego na piasku Gniewosza. Dzieliły ich roztrzaskane na drzazgi szczątki kapitańskiego mostku. Liny, któremi byli przywiązani do żelaznej jego barjery, zwisały im teraz z rąk poprzerywane jak nici. Peterson dziwił się celowości faktu. Mostek spełnił sumiennie swe zadanie aż do końca. Gdyby nie tych

  1. Plaży.