parę desek z kawałkiem zgiętego żelaza i tych kilku skrętów sznura...
— Hallo! inżynierze! Żyjesz jeszcze?
Potrząsnął silnie ramieniem towarzysza. — Nie było odpowiedzi.
— Do djabła! — zaklął. — Przetrwać tyle i w ostatniej chwili drapnąć na tamten świat — to byłoby głupio. Nie uśmiecha mi się perspektywa pobytu w pojedynkę na odludnej wyspie. Trzeba go ratować. Może jeszcze dyszy.
Przyczołgał się do Gniewosza i przyłożył mu ucho do piersi. — Słabo, jak utajone w głębinach, dalekie źródlisko, biło serce.
— Żyje!
Ułożył go na wznak i rozpoczął akcję ratowniczą. Rytmiczne ruchy ramion stosowane umiejętnie odbierały powoli ciału sztywność martwoty. — Policzki inżyniera powlokły się brzaskiem życia. Odetchnął z głębi piersi i obudził się.
— How do you do, old fellow? — przywitał go serdecznie Anglik.
Gniewosz uścisnął mu w milczeniu dłoń. Był za słaby, by odpowiedzieć.
— żałuję ogromnie, że nie mam odrobiny whisky pod ręką — ubolewał Peterson. — Zarazby pana postawiła na nogi. Hulloch, nie jesteśmy tu sami! Co to za djabły?
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/132
Ta strona została przepisana.