Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Inżynier podniósł ociężałą głowę i ujrzał w głębi, na tle skał jasnobrązowych wojowników. Na ostrzach ich włóczni, dzid i toporków łamało się słońce tęczą ogni i blasków.
— Krajowcy — rzekł obojętnie.
— Zbliżają się ku nam w szyku bojowym, z zachowaniem wszelkich ostrożności. Do trzystu pomp! Czyśmy przypadkiem nie spadli z deszczu pod rynnę? Wyglądają na amatorów ludzkiego mięsa.
Gniewosz z trudem stanął na nogach. — Peterson sięgnął ręką do tylnej kieszeni i uśmiechnął się.
Na szczęście ocalał browning.
Podniósł broń i błysnął nią tryumfalnie
I pod słońce.
— Chociaż z drugiej strony wątpię, czy ci gentlemeni oceniają w pełni doniosłość tego środka obrony.
Spokojnie wziął na cel najbliższego. — Gniewosz powstrzymał go.
— Co pan robisz, kapitanie? Rewolwer przemoczony, napewno zardzewiały od wody morskiej zawiedzie i narazi nas tylko na śmieszność.
— Otóż właśnie mylisz się, kochany inżynierze. Musieli coś widocznie słyszeć o broni palnej, bo zmienili taktykę. Czy nie