na odległość paru kroków. Na twarzy jego orlikowatej, jak z bronzu wykutej drzemał cień uśmiechu: smutna, mądra wesołość ludzi starej rasy, na wymarciu.
— W imieniu władcy tej ziemi, — przemówił śpiewnym głosem — króla i pana mego, Atalangi pozdrawia was, bladzi przybysze Izana, wódz plemienia Itonganów. Niech łaska bogów i aumakna[1] zmarłych włodarzy tej wyspy spłynie na was ożywczą strugą, niby mleko słodkiego figowca, a złośliwe widma taberanów[2] omijają zdaleka progi waszych domów. Witamy was, rozbitkowie z nieznanych stron, niebaczni na to, czy wyrzuciło was morze z woli duchów, czy też zesłał was nam kapryśny przypadek na przekór zrządzeniom wyższym swywolący.
Peterson potrząsnął mocno wyciągniętą ku sobie rękę wojownika.
— I my witamy cię, Izano, wodzu wielkiego Atalangi i upewniamy was, że życzliwe przyjęcie, jakiego się tu spodziewamy, znajdzie wdzięczne echo w sercu najmiłościwiej nam panującego króla imperjum W. Brytanji, władcy wielu ziem, wysp i lu-