dusza ogrodu ożywała: odzywały się szepty, westchnienia, czyjeś prośby, zaklęcia, rozlegały się odgłosy ciężkich kroków, to znów
szelest ostrożnego stąpania lub nagły, głuchy stęk upadającego ciała.
Niekiedy czar przenosił się poza obręb domu i ogrodu i opanowywał najbliższe ich otoczenie. Wtedy przeciągały o północy na rozstajnych drogach upiorne procesje. Na czele szedł jakiś człowiek na szczudłach, trzymając w ręce zamiast krzyża osmolony
ożóg, za nim postać przypominająca księdza w ornacie z wizerunkiem szubienicy na plecach, a dalej rzesza widm z gromnicami odwróconemi wdół płomieniem.
Orszak pojawiał się nagle na krzyżownicy dróg, okrążał dom wśród żałobnych pieśni i antyfon i szczezał również nagle i niespodzianie w skrajnem polu po drugiej stronie. Gdy procesja mijała furtę wchodową od ogrodu, celebrujący podnosił ku domowi rękę i kreślił nad nim znak krzyża, lecz w kierunku odwróconym, zaczynając od dołu. Wtedy z wnętrza odpowiadała mu piekielna wrzawa zmieszanych głosów męskich i kobiecych, nad któremi górował szeroki, urągliwy rehocący śmiech. Po chwili wszystko milkło, światła gasły i dom zanurzał się znów w senną ciszę pustkowia...
Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/14
Ta strona została przepisana.