Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/140

Ta strona została przepisana.

potrawy, ale ostatecznie zjadł swoją porcję, bo nie wypadało okazywać wstrętu. Zato owoce i placki z manioku spożywał łapczywie. Prawdziwą rozkosz sprawiło mu mleko kokosowe i napój guarapo. Wychylili jednego i drugiego po parę donic. Peterson odrazu nabrał humoru i starał się rozruszać trochę Gniewosza.
— Ci kolorowi gentlemeni — to pierwszorzędni smakosze. Zwłaszcza ta limoniada postawiła mnie na nogi. Teraz przydałyby się cygara lub przynajmniej papierosy.
Jakby spełniając to życzenie wyrażone po angielsku, Izana podawał im krótkie fajeczki, napchane już tytoniem.
— Hulloch! Całkiem po europejsku! — zawołał Peterson z entuzjazmem. — Jak w kawiarni przy Towerstreet.
Chciwie wciągali obaj w płuca narkotyk. Wódz powstał od stołu.
— Teraz pozostawiam was samych. Odpocznijcie. Poza obręb tego domu nie wolno wam wydalać się. Gdybyście to usiłowali, ściągnęlibyście na siebie gniew mieszkańców tej ziemi. Wolno wam tylko usiąść na progu domu. Tylko w punhonua jesteście bezpieczni.
Wyszedł. Rozbitkowie obsunęli się leniwo na trzcinowe maty. Gniewosz z podło-