Mimo to zorientowałeś się pan w tym chaosie dość szybko.
Peterson uśmiechnął się zadowolony.
No tak. Mam pewne zdolności w tej mierze. Kwestja wprawy i długoletniego wsłuchiwania się. Rozmawiając z Izaną, miałem wrażenie, że odbywam językoznawczą podróż z wyspy na wyspę, z archipelagu na archipelag, z epizodycznemi wypadami w krainę Peru, Chile, Patagonji czy nawet Meksyku.
— Fenomenalny zlepek!
— Niemniej fenomenalny typ ludzi. Itonganie zdradzają wszystkie cechy mieszańców i to nie pośledniej sorty. Naogół sprawiają na mnie wrażenie typu metysów zwanego „cholo“ lub „chino“[1]. Jest to oryginalna kombinacja krwi polinezyjskiej z krwią Indjan południowo amerykańskich, a kto wie, czy nie z przymieszką błękitnej krwi synów Kastylji.
— Toby odpowiadało właściwościom eklektycznym ich mowy — wtrącił Gniewosz.
— Oczywiście, żałuję bardzo, że niema tu z nami mego starego druha z Londynu, dr. Stirrup‘a, zapalonego folklorysty i etnologa. Tenby tu używał po uszy.
- ↑ Czytaj: czoło, czino.