Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/155

Ta strona została przepisana.

postać złamana i wyczerpana do ostatecznych granic zdradzała wyraźne znamiona zbliżającego się końca: cienie śmierci rozpięły już nad królem ponure skrzydła. A jednak, gdy nagle podniósł powieki i skierował na inżyniera spojrzenie czarnych, przenikliwych oczu, uczuł Gniewosz silny, przejmujący do głębi prąd psychiczny. Przez chwilę Atalanga badał przybysza wśród bezwzględnej ciszy.
— Tak — rzekł wkońcu głosem cichym choć wyraźnym. — Nie pomyliłem się. To jest ten sam człowiek, którego ujrzałem we śnie po prawej ręce mojego tronu.
Dźwignął się z trudem i podtrzymywany pod ramiona przez kapłanów powiódł oczyma po otoczeniu.

— Ludu mój! — przemówił. — Oto biały człowiek zesłany wam przez wszechmocne>go Manu, by stał się po mnie pośrednikiem między wami a duchami z tamtego brzegu. Bo widziałem na jego głowie spoczywające ręce zmarłych moich poprzedników, a waszych władców. Od dziś dnia nazywać go będziecie Itonguarem, czyli kochankiem duchów i czcić go będziecie jako tego, którego umiłowały nasze „aumakna“[1].

  1. Dusze zmarłych władców uważane za bóstwa niższe.